Gmina Wierzchosławice - Małopolska, powiat tarnowski

[darkmysite switch="5" width="75px" height="25px" icon_plate_width="40px" icon_plate_border_size="2px" icon_width="20px" light_mode_bg="#000000" dark_mode_bg="#ffffff" light_mode_icon_plate_bg="#ffffff" dark_mode_icon_plate_bg="#062545" light_mode_icon_color="#062545" dark_mode_icon_color="#ffffff"]
Szukaj
Close this search box.

NASZA HISTORIA: O Wincentym Witosie raz jeszcze (część I)

O życiu i działalności Wincentego Witosa napisano już wiele, wciąż jednak dość mało uwagi poświęca się aktywnej pracy Witosa na rzecz rodzinnej wsi Wierzchosławice. Środowisko społeczne Wierzchosławic w którym działał aktywnie przez ponad 30 lat swojego życia ukształtowało w nim pewne nadzwyczajne cechy osobowości, dzięki którym w późniejszych latach dał się poznać jako wybitny polityk, mąż stanu i chłopski przywódca.”Z pnia i rdzenia tej wsi wyszedłem, z nią żyłem i z nią cierpiałem, przechodząc złą i dobrą dolę. Zawsze starałem się utrzymywać wszystko, co mnie z nią łączyło, łączy, a spodziewam się łączyć będzie.” – pisał w swych wspomnieniach W. Witos.

Wierzchosławice jak i cała Małopolska w wyniku rozbiorów znalazła się w granicach Cesarstwa Austriackiego. W odróżnieniu od innych zaborców, tutaj nie tępiono Polaków, ich wiary, mowy i tradycji, dając nawet znaczną autonomię.

Rok 1874 nie zapowiadał się być rokiem obfitującym w specjalne wydarzenia.

Mieszkańcy wsi Wierzchosławice jak zwykle, tak i w tym roku w długie zimowe wieczory zbierali się u sąsiadów by pogwarzyć o swoich troskach i kłopotach życiowych i dowiedzieć się najnowszych wydarzeń w ich wsi i okolicy. W jeden z takich styczniowych wieczorów Wierzchosławice obiegła wiadomość, że oto Wojtkowi Witosowi, temu żonatemu z Kaśką Srokówną urodził się syn.

No cóż– odezwał się stary Rzymek- jeszcze jedna bieda więcej na świecie. Bo co taki Wojtek może dać swojemu synowi? Te dwie morgi lichego pola ani jednej gęby nie wyżywią. W biedzie się chłopak urodził i w biedzie umrze.

– Księciu Sanguszce będzie lasy karczował, albo pole odrabiał a za to ani porządnych portek sobie nie kupi– dodała Solakówna.

Chłopcu na chrzcie dano imię Wincenty, jako że Witosowie uważali za szczęśliwe dwie litery „W” złączone ze sobą. Ojciec Wojciech Witos, to syn niech będzie Wincenty.

Wincenty Witos przyszedł na świat 21 stycznia 1874 roku w przysiółku Wierzchosławic zwanym Dwudniaki[1]. W IV tomie księgi chrztów parafii Matki Bożej Pocieszenia w Wierzchosławicach z datą 22 styczeń 1874 rok, a był to czwartek, dzień świętego Wincentego, pod numerem czwartym wpisano nazwisko urodzonego dzień wcześniej Wincentego Witosa.

Wincenty był najstarszym z trojga dzieci Wojciecha i Katarzyny, miał dwóch młodszych braci – Andrzeja i Jana, który zmarł jako dziecko. Rodzina Witosów z dwoma morgami gruntu niskiej jakości i połową chałupy składającej się z izby i sieni przerobionej na stajnie należała do jednej z biedniejszych rodzin w Wierzchosławicach[2]. Po latach Witos pisał: Od piątego roku życia pasałem jedyną ojcowską krowę, włócząc ją po dołach i brzegach na powrozie, aby dała więcej mleka, będącego jedyną omastą w naszym aż nadto skromnym gospodarstwie. Ubóstwo niewątpliwie wpłynęło na poziom edukacji Wincentego Witosa. W dziesiątym roku życia został przez rodziców posłany do szkoły, do której uczęszczał w ciągu czterech zim. Całą moją edukację stanowiła dwuklasowa szkoła ludowa w Wierzchosławicach, a dalsze wykształcenie – to namiętne czytanie różnych pism i książek, jakie tylko mogłem zdobyć. Budynek szkolny mieścił dwie sale do nauki, oraz dość obszerne mieszkanie dla kierownika szkoły, pokoik na poddaszu dla siły pomocniczej, czyli dla drugiego nauczyciela. Szkoła miała charakter dwuklasówki o czterech oddziałach. Nauka w nich trwała normalnie cztery lata. Wincenty Witos tak opisał dzień w którym jego matka zaprowadziła go, jako 10-letniego chłopca, do kierownika Franciszka Marca, aby zapisać Wincentego do szkoły:

Matka zabrała na prezent koguta dla nauczyciela i poszliśmy do niego po południu, kiedy nie było nauki, ażeby się ze mnie inni uczniowie nie śmiali. Matka udała się do pani dyrektorowej, ja czekałem na polu zmieszany, trochę przerażony. Za parę chwil zjawiła się matka z powrotem i zawołała mnie, ażebym szedł za nią. Ponieważ się ociągałem wzięła mnie za rękę i zaprowadziła przed oblicze nauczyciela. Był nim sam dyrektor pan Franciszek Marzec. Zobaczywszy mnie, zrobił minę dość srogą i matce czynił wyrzuty, że się tak mocno spóźniła z moim zapisem, a zwracając się do mnie zapytał. Ileż ty dryblasie masz lat, przecieżeś  ty większy ode mnie! – Na dziesiąty – odpowiedziałem dość nieśmiało, ukrywając przy tym jeszcze parę miesięcy. – A elementarz masz? – Nie mam, proszę pana. Po tej odpowiedzi wziął mnie za rękę, posadził w pierwszej ławce i zawyrokował: jutro przyjdziesz do szkoły rano o godzinie ósmej i w tym miejscu siądziesz, bo ja cię muszę mieć na oku.

Kiedy to samo powiedziałem matce, narobiła gwałtu, tłumacząc panu dyrektorowi, że ona mnie tylko przyszła zapisać, ale nie może mnie jeszcze do szkoły posyłać, bo nie mam ani elementarza, tabliczki, ani rysika, a przy tym muszę zostać w domu dla pasienia krowy i pomagania przy kopaniu ziemniaków, bo się tego roku na bardzo wczesną zimę zanosi. Po tym jej oświadczeniu zaczęły się targi, a skończyły tym, że pan dyrektor się zgodził, bym figurował w księgach szkolnych, a do szkoły zaczął uczęszczać wtenczas, jak pierwszy śnieg spadnie i ziemniaki się wykopie.

Nauka dla mnie stała się zabawką, gdy inni stękali i męczyli się, mnie to wszystko przychodziło bez żadnych wysiłków. (…). Do tej szkoły chodziłem przez cztery ,,zimy” i skończyłem ją z najlepszym postępem, wyszczególniony specjalną nagrodą przez samego inspektora z Tarnowa mi wręczoną, który był obecny na egzaminie. Kierownik szkoły pan Marzec, bardzo tęgi nauczyciel, ale także i niezwykle porządny człowiek, odkrył we mnie duże zdolności, a żegnając mnie z żalem, wezwał do siebie ojca, namawiając go usilnie, ażeby mnie oddał na dalszą naukę do gimnazjum w Tarnowie, ,,gdyż szkoda zmarnować talentu”, jaki miałem posiadać. Kiedy uradowany pan Marzec oznajmił, że za pięć reńskich miesięcznie znalazł mi miejsce w Tarnowie z całym utrzymaniem, ojciec się przeląkł i oświadczył, że go na to nie stać, gdyż nędza w domu panuje wszechwładnie, moja pomoc jest mu konieczna, a przy tym muszę młodszego brata uczyć, ponieważ go nie może posyłać do szkoły. Tymczasem dostarczał mi do czytania książek ze swojej biblioteki, a kiedy one się skończyły, zdobywał nowe u różnych swoich znajomych w Tarnowie i w czytelniach tam się znajdujących.

Rychło nabrał gorączkowego zamiłowania do książek. Stał się samoukiem. Wieczorami dużo czytał, szedł „ku Polsce”: „Nie spaliśmy tej nocy prawie zupełnie. Ja czytałem głośno, ojciec słuchał jak świętej Ewangelii. Była to książka o powstaniu kościuszkowskim, udziale w nim chłopów, ich bohaterskich walkach i zwycięstwach. Uniwersale połanieckim, upadku tego powstania, dalszych losach narodu i Naczelnika Kościuszki. Widziałem, że ojcu ciekły łzy z oczu”.[…] Czytanie książek i gazet rozszerzało mój horyzont, a równocześnie podniecało ambicje i pchało do wysiłków …

Po krótkim okresie nauki ojciec wziął go ze sobą do pracy przy karczowaniu drzew w lesie. Zanim więc stał się chłopskim gospodarzem był przez lat kilkanaście młodocianym robotnikiem. Dopiekała mu krzywda społeczna i pogarda, która otaczała najbiedniejszych na wsi. Pracował by wyrwać się z tego kręgu poniżenia: „Moim marzeniem początkowo było zdobycie kawałka chleba, stanowiska równego drugim, głosu we wsi i gminie”.[…] Dążyłem do tego, by stanąć na równi z drugim.  Z trudem zdobywał pieniądze. Oszczędność posunął do ostatnich granic, które niektórzy uznaliby za skąpstwo. Po latach pisał: Dla tej oszczędności wypaliłem pierwszego papierosa w trzydziestym roku życia i to z najtańszego tytoniu ,unikałem towarzystwa, omijając karczmę, muzykę, zabawę.

JANUSZ SKICKI

 

FOT. Wierzchosławicka szkoła

[1] Nazwa ta wywodzi się prawdopodobnie od rzeczownika „Dwudniak” czyli chłop odrabiający dwa dni pańszczyzny.

[2]Dziadek Wincentego Witosa- Jan przekazał całe gospodarstwo młodszemu synowi Wojciechowi. Starszy syn Antoni otrzymał od ojca spłatę pieniężną i osiadł we wsi Rudka. Po śmieci Antoniego o majątek upomniała się wdowa po zmarły Katarzyna. W wyniku rozprawy sądowej Katarzyna Witos otrzymała całe gospodarstwo położone na Dwudniakach. Wojciech Witos wraz z rodziną zamieszkał tylko w małej części domu, użytkując jedno pomieszczenie i sień przerobioną na stajnie. Po śmierci Katarzyny Witos, Wojciech odkupił od jej córki pozostałą cześć domu i stał się jego właścicielem.

Data dodania wpisu:

Ostatnie informacje i aktualności:

Nadchodzące wydarzenia:

14 paź
All day

Dzień Edukacji Narodowej

27 paź
02:00 - 03:00

Zmiana czasu z letniego na zimowy 2024

01 lis
All day

Uroczystość Wszystkich Świętych

Skip to content